Odcinek 99. IDĄC PO FOTOMARZENIA W ZGODZIE Z SOBĄ… Rozmowa z Absolwentką AMF Martą Zochniak.

Witam Cię w 99 odcinku podcastu WIĘCEJ NIŻ FOTOGRAFIA.

Dzisiaj, po krótkiej przerwie, ponownie zapraszam Cię bardzo serdecznie na kolejną inspirującą rozmowę z Absolwentką AKADEMII MAGICZNEJ FOTOGRAFII Martą Zochniak 🌸.
Marta to bardzo ciepła, wrażliwa, zewsząd otulona naturą osoba ☺️ Bardzo ciekawa świata i pełna miłości do ludzi oraz natury 🧡 🌱🌷😊 

Poznaj historię splotu wydarzeń, które doprowadziły ją do miejsca, w którym jest dzisiaj. A czym zajmuje się Marta? To archeolożka z aparatem w ręku, spacerująca po łąkach kobieta, miłośniczka zbierania ziół i spędzania czasu podczas organizowania archeologicznych warsztatów dla najmłodszych.

Marta fotografuje od kilkunastu lat, a swoje umiejętności świetnie wykorzystuje m.in. w pracy zawodowej, o której opowiada z prawdziwą pasją.  To dzielna kobieta, która po pewnych wydarzeniach w swoim życiu szybko podniosła się i wyruszyła w swoją drogę, po które kroczy do dzisiaj 😊 Fotografia stała się jej wielką miłością ☺️ Kiedy dołączyła do Akademii Magicznej Fotografii i po ukończonym kursie po raz pierwszy ktoś nazwał ją FOTOGRAFKĄ, to był wielki przełom w jej życiu. Zrozumiała, że sięgnęła po swoje marzenia 😊.

Posłuchaj tego odcinka podcastu, aby dowiedzieć się, jak wyglądała Marty droga do miejsca, w którym jest dzisiaj ☺️ 

Listen to „099.Idąc po FOTOmarzenia w zgodzie z sobą. Rozmowa z Marta Zochniak” on Spreaker.

O CZYM POSŁUCHASZ W TYM ODCINKU:

  • kim jest Marta z zawodu i pasji,
  • jak długo broniła się przed swoimi marzeniami,
  • czy każdy moment jest dobry na zmiany w życiu,
  • że warto wykorzystywać nadarzające się okazje,
  • co takiego się wydarzyło, że Marta wyruszyła w swoją fotograficzną drogę,
  • jak pięknie ciągle podąża tą drogą,
  • jak rozwija swój fotograficzny biznes po kursach w Akademii.

 

 

Zdjęcia przed kursem

 

 Zdjęcia po kursie

 

Koniecznie odwiedź Martę i zostaw jej masę ciepła 🧡🧡🧡

INSTAGRAM 👉 marta.zochniak.fotomalowanki

FACEBOOK 👉 Marta Zochniak Fotolamowanki
STRONA WWW 👉 Wyjaśniam Finanse

 

 

👉ZAPISZ SIĘ👈

👉NA LISTĘ ZAINTERESOWANYCH👈

 

 

 

TRANSKRYPCJA ODCINKA:

Dzień dobry! Witam Cię bardzo serdecznie w kolejnym odcinku podcastu „Więcej niż fotografia”.

Dziś mam ogromną przyjemność zaprosić cię na kolejny odcinek z serii „Niezwykłe historie kursantek Akademii Magicznej Fotografii”. Mam ten przywilej, że mam fantastyczne kursantki i mogę z nimi przeprowadzać takie rozmowy, i korzystam z tego przywileju. Dzisiaj zaprosiłam kolejną, cudowną gościnię, którą jest Marta Zochniak. Niesamowicie ciepła, niesamowicie wrażliwa i otulona naturą fotografka. Chciałabym, żeby to wybrzmiało – fotografka, która w dzisiejszym odcinku podzieli się swoją absolutnie wyjątkową historią tego, jak fotografia dobijała się do niej, jak wszechświat dawał jej znaki, że tędy ta twoja droga, a ona się troszkę broniła. Z tego odcinka dowiesz się, jak długo się broniła i co się stało, że faktycznie wyruszyła w tę swoją fotograficzną drogę i dowiesz się, jak pięknie nią idzie. Zapraszam cię z całego serca na tę inspirującą rozmowę i jestem przekonana, że poczujesz w niej ciepło i spokój. Moim marzeniem jest to, żeby cię to zmotywowało i dało ci nowy powiew wiatru w fotograficzne skrzydła. 

 

Basia: Dzień dobry! Witam cię Marto bardzo serdecznie. Niezmiernie się cieszę, że przyjęłaś zaproszenie do mojego podcastu. Proszę cię, żebyś na sam początek powiedziała coś o sobie.

 

Marta: Dzień dobry Basiu! Bardzo ci dziękuję za to zaproszenie, o którym nawet nie śniłam. Tak, jak już ci wcześniej w konwersacjach zaproszeniowych opowiadałam, że to zaproszenie nawet nie przemknęło mi maleńką myślą. Tak że bardzo ci za to dziękuję.

 

Basia: A to niespodzianka.

 

Marta: Tak, niespodzianka. Marzenie, o którym nie marzyłam. Jestem taką dziewczyną, która przede wszystkim kocha naturę. Ja chyba zawsze od tego stratuje, że po prostu jestem tą dziewczyną, która zbiera zioła, chodzi po łące, kocha, szanuje. Z tego wszystkiego później jestem archeolożką. Od 15 lat pracuję w tym zawodzie, ale w pewnym momencie przestało mi to wystarczać. Dopuściłam do głosu swoje kolejne partie siebie, w których potrzebowałam być bliżej natury i bliżej ludzi. I od pewnego czasu zajmuje się fotografią. Od roku dzięki tobie, dzięki kursom odważyłam się wystartować zarobkowo w tym temacie i od paru lat prowadzę takie warsztaty z dzieciaczkami. To jest też pomysł, z którym żyłam już dużo wcześniej, ale tak się potoczyły moje historie zawodowe, że zdecydowałam, że się odważę. Ja nie mam doświadczenia pedagogicznego, nie mam żadnego wykształcenia, takiego kursu specjalistycznego do pracy z dziećmi. Jedyne co mnie tak bardzo motywowało, to moja zdolność, tendencja, którą zauważyłam i doceniłam z łapania super kontaktu z dzieciakami. To spowodowało, że obok archeologii, obok fotografii są jeszcze warsztaty z dziećmi.

 

Basia: A te warsztaty z dziećmi są warsztatami jakimi?

 

Marta: To są warsztaty archeologiczne, które wykonuję czasami w szkołach, czasami w przedszkolach, a czasami u siebie w ogrodzie, w plenerze. Chyba najbardziej lubię te plenerowe. Za każdym razem jest inaczej, za każdym razem jest mnóstwo frajdy i mnóstwo energii.

 

Basia: Jak to z dziećmi prawda? Tu nie ma niczego obliczalnego. Cudownie. To są takie dwa punkty styku z dziećmi, bo jeden na tych warsztatach. Żeby tak w miarę chronologicznie sobie w tym wszystkim pójść, to powiedz, czy był jakiś konkretny moment, w którym ta fotografia przyszła do ciebie? Czy to po prostu sobie tak szło, szło do ciebie i w pewnym momencie poczułaś tę gotowość „dobrze, to ja te drzwi jednak otworzę”? Jak to było?

 

Marta: U mnie ta fotografia chyba po prostu sobie była, bo ja fotografuję od kilkunastu lat tak naprawdę, tylko z takim przekonaniem, że ja to robię amatorsko, że sobie biorę aparat, zrobię zdjęcia na jakiejś uroczystości, pójdę z aparatem w łąkę, porobię jakieś fotografie, kropelki rosy, czy listków. Właściwie aparat towarzyszył mi też w pracy zawodowej na wykopaliskach, w terenie i też w pracy gabinetowej nad zabytkami, gdzie ta dokumentacja i archeologiczna na miejscu wykopalisk i w gabinecie też wymaga precyzji.

 

Basia: Czyli pracując jako archeolożka ty też w trakcie tego musisz to dokumentować na zdjęciach?

 

Marta: Tak i to chyba z tego się to wszystko zrodziło, tak mi się wydaje. Bo te zdjęcia naszych odkryć też musiały być tak, jak ty dbasz o czystość w kadrze, zbierasz papierki wcześniej i tak dalej, tak u nas na wykopaliskach też to nasze odkrycie musi być najpierw super wyczyszczone, żeby zrobić dobrą fotkę, która by się potem nadawała do jakiejś publikacji. To była taka pierwsza ścieżka, że ja się do tego aparatu przyzwyczaiłam. Tak mi się to spodobało, że zaczęłam ten aparat wykorzystywać gdzieś poza pracą. On mi się wręcz w pewnym momencie, przykleił do ręki i nawet jak nie miałam swojego, to przyklejał mi się cudzy aparat do ręki, bo pożyczałam od każdej możliwej osoby, od przyjaciółki. Bliskie mi osoby często same mi ten aparat w rękę wkładały, bo gdzieś na wyjazdach, na wycieczkach: „Marta ty robisz zdjęcia, bo ty masz dobre oko”. Ja mam wrażenie, że to chyba ludzie też mnie naprowadzili trochę na tę fotografię.

 

Basia: To jest cudowne. Tu padły bardzo ważne słowa, że masz wspaniałych ludzi wokół siebie, skoro mówili ci: „Marta zrób zdjęcie, bo ty masz dobre oko”, a nie mówili ci: „Marta, zrób zdjęcie, bo masz dobry aparat”. To świadczy o tym, że masz wspaniałych ludzi wokół siebie. Myślę, że warto to podkreślić.

 

Marta: Tak Basia, coś w tym jest i mało tego: „Marta zrób zdjęcie, bo masz dobre oko”, nie z tego powodu, że „Marta zrób zdjęcie, bo masz dobry aparat”, ja nie posiadałam dobrego aparatu nawet, więc tym pożyczonym aparatem na przeróżnych wycieczkach. Później takim etapem, kilkanaście lat temu, to się trochę zbiegło z pracą zawodową i z wynoszeniem tego aparatu poza wykopaliska, zbiegło się to z narodzinami dzieciaków mojej siostry. Później już ten aparat sobie sama kupiłam. W 2011 kupiłam sobie swój pierwszy aparat i zaczął się taki szał. Właściwie pstrykałam wszystko i wszystkich, jak leci. Te zdjęcia nie mają w sobie jakichś super walorów, bo to nie były ustawiane, przepiękne, stylizowane sesje, tylko właściwie taka dokumentacja. Przyszły do mnie dzieci na łąkę, to robimy zdjęcia.

 

Basia: Ale to była piękna pamiątka. Myślę, że to jest teraz bezcenny skarb rodzinny.

 

Marta: Właściwie tak, bo chyba byłam jedyną osobą, która w takich ilościach te zdjęcia robiła. Teraz, jak dzieciaki przyjeżdżają, a są już duże, mają po kilkanaście lat, to bardzo lubią wakacje. Odpalamy sobie komputery, pendriva, czy albumy i śmiejemy się do rozpuku, bo tam są też jeszcze filmiki, więc niesamowita sprawa. To są chyba takie moje początki i tak, jak ten aparat przyrósł mi do ręki, to właśnie do tej pory się z nim nie rozstaje. Ja nigdy nie potrzebowałam mieć super sprzętu. Mnie wystarczył telefon, żeby iść z telefonem do lasu. To chyba ważna część tej mojej fotografii, że to były takie chwile spokoju, zatrzymania w tym lesie, czy na spacerze, że ja wiedziałam, że jak ja się do tej kropelki rosy, czy listka, czy poziomki pochylę, to ja naprawdę uzyskam ten spokój, o jaki mi chodzi.

 

Basia: Takiej jedności z tą naturą tak naprawdę. Takiego zatrzymania się i pobycia z nią.

Marta: Tak i to jest teraz też mega ważne, jak zaczęłam wychodzić z fotografią do ludzi, to ten spokój i taka jedność z naturą to jest taka moja motywacja, która mnie do tych ludzi prowadzi, których ja chcę zaprowadzić na moje ścieżki. Żeby oni też zobaczyli, że można troszeczkę tego spokoju zaznać w tej naturze i uciec od swoich problemów, bólu, dramatów, pędu. Poczułam, że skoro mi to daje tyle spokoju i to jest takie wiarygodne, bo naprawdę ja czuję taki oddech fotografując, to za każdym razem, kiedy zapraszam teraz tych ludzi na sesję, to też mam taki oddźwięk i taki feedback, że to było coś pięknego.

 

Basia: Cudownie. Z mojej perspektywy wydaje mi się, że wiele osób zapomniało o tym tak naprawdę w tym całym pędzie, że taki spokój, zatrzymanie i takie prawdziwe życie, bo dla mnie życie jest takie prawdziwe w tym zatrzymaniu, że najszybciej i najnaturalniej można je znaleźć w takim właśnie naturalnym środowisku, czyli w lesie. Odcinając się od tego całego multimedialnego świata, pędzącego i dać się utulić tej matce naturze w lesie, czy na łące, czy nawet w zwykłym parku, bo tak naprawdę nie potrzeba nam dużo. To jest niesamowite, co mówisz, bo myślę, że to jest bardzo ważny temat. Taki o którym się mało teraz mówi. Niby taki powrót do natury stał się modny, ale według mnie jest to troszeczkę nie do końca tak przedstawiane, jak powinno. Takie za bardzo przereklamowane, idące w nowoczesność w tym wszystkim, a to totalnie według mnie nie o to chodzi.

 

Marta: To trzeba czuć po prostu w środku. Myślę, że prędzej, czy później każdy z nas będzie wiedział, gdzie jest jego miejsce. Ja też długo szukałam, długo tak naprawdę wracałam do siebie, na te swoje dawne ścieżki, bo jako dziecko się tutaj wychowałam w podlaskim i miałam dostęp do jezior, lasów, rzek. Tutaj mam też dużą działkę, piękną łąkę, więc jestem od maleńkości przyzwyczajona do natury i do obcowania z naturą. Moje losy się tak potoczyły, że mieszkałam kilkanaście lat w dużych miastach przeróżnych, ale w większości około 10 lat w Gdańsku. Tam gdzieś z tą naturą żyłam sobie w komitywie, ale ta moja codzienność tam nie była wypełniona tak obficie naturą, jak tutaj.

 

Basia: Z racji miejsca, bo nie było takich okoliczności.

 

Marta: Właściwie gdybym miała jeszcze coś o sobie powiedzieć, to bardzo ważny moment w tej mojej fotografii, w tej mojej ścieżce, to właśnie przeprowadzka z Gdańska do mojej mieściny rodzinnej parę lat temu. To nie była taka decyzja, o której ja marzyłam i którą panowałam z dużym wyprzedzeniem. Tak się losy potoczyły. Miałam takie zdarzenie losowe na drodze – kolizja, taka stłuczka komunikacyjna i tam ucierpiałam. Niewiele co prawda, ale na tyle boleśnie, że unieruchomiło mnie to na parę miesięcy. Sześć miesięcy rehabilitacji – uraz kręgosłupa szyjnego. To był taki moment w moim życiu, w którym ze zdrętwiałymi rękoma, ogromnie bolesną szyją, z miesiącem bezsenności ja wiedziałam, że muszę zrobić tylko jedno – nastawić się w swoim własnym kierunku i muszę zrobić wszystko, żeby te dłonie moje zdrętwiałe po urazie, nadal za jakiś czas robiły ostre zdjęcia, jak przed wypadkiem. Wtedy taką motywacją, to naprawdę było coś niesamowitego, ten aparat, który gdzieś się do tej ręki wcześniej przykleił, on nie chciał się po tym wypadku odkleić. Ja dzięki niemu wyćwiczyłam palce. A ile zdjęć „zmarnowałam”, bo wyszło nieostre. Tych testów było mnóstwo, ale wiedziałam, że ja już siebie nie zostawię, ani tych swoich pasji i że mam taką motywację, która mnie zaprowadzi, mam nadzieję do właściwego punktu.

 

Basia: Niesamowite.

 

Marta: Tak. Dostałam taką wskazówkę chyba od losu, że: „Hej może czas na drugi tor, na taką zwrotnicę, że troszeczkę może mniej tej archeologii, a więcej czegoś lżejszego, co ci przynosi całkowity spokój”. Archeologia jest przepiękna. Ja kocham swój zawód, tylko że jest mega wycieńczająca, bo teren jest trudny. Latem przy 30 stopniach można sobie poradzić, chociaż pot po tobie cieknie, ale zimą, przy -15 stopniach tak, jak ostatnio kopaliśmy w grudniu, właściwie nie ma wyboru. Tutaj wchodzą w grę jakieś odmrożenia, przeciążenie mięśni, kręgosłup i tak dalej. Po tej stłuczce wiedziałam, że muszę coś zmienić, muszę zmienić proporcje i ta fotografia po prostu sama wzięła mnie za rękę i poprowadziła.

 

Basia: Cudowna historia. Cudownie Marta. W pierwszej linii to, co chciałabym powiedzieć, to że wspaniale, że udało ci się wrócić do sprawności, że ręce wróciły do sprawności, bo nawet nie chcę mówić, że sobie wyobrażam, jak to jest, bo nawet nie chciałabym sobie wyobrażać, jak to jest. Ja miałam rok temu ten mój wypadek z kręgosłupem i do tej pory odczuwam jakieś niedogodności z tego tytułu, ale na szczęście nie było to tak poważne, jak ty mówisz, że to nawet aż tak czuciowo w rękach. Super, że ta fotografia była taką motywacją, mobilizacją. W ogóle to jest cudowne, żeby mieć cel, żeby zrobić ostre zdjęcie znowu. To jest tak absolutnie cudowny cel i można powiedzieć, że z jednej strony takie błahe, a z drugiej strony takie mocne. Takie trafiające w serce, że ja mam aż ciarki teraz po prostu nawet, jak to mówię. Cudownie. Rozumiem, że wszystko wróciło do normy? Teraz już jest wszystko dobrze?

 

Marta: Wszystko jest dobrze. Tak, jak ty, korzystam sobie z usług cudownych rąk rehabilitanta. Chodzę raz w tygodniu, czy raz na półtora tygodnia co najmniej, plus ćwiczenia. Ból jest codziennie. Tyle że jak boli ten kręgosłup tak średnio, to ja nawet nie wspominam, po prostu działam. Wiem, że on jest takim moim towarzyszem dnia codziennego. Muszę zacząć od tego, że ja się z tym bólem zaprzyjaźniłam poniekąd. Nauczyłam się z nim żyć, bo on jest takim moim barometrem. Jak boli tak standardowo: „Dobra, możesz działać”, ale jak boli już tak, że trzeba się położyć i odpuścić wszystko to myślę sobie: „Dobrze, no jest tak, a nie inaczej”. Zostawiam wszystkie tematy, kładę się, odpoczywam – to jest mój sprzymierzeniec. Musiałam go polubić i tak jakoś sobie razem idziemy.

 

Basia: Myślę, że to też jest bardzo istotne, żeby słuchać ciała, bo ciało nam daje sygnały. Ja też nawet sama wiem po sobie. Kiedyś je totalnie ignorowałam. To było tak, że: „Oj co tam, że boli, trzeba robić dalej”, a teraz już wiem, że jak jest taka granica, w której już ciało mówi: „Basia stop”, to trzeba zwolnić, trzeba się zatrzymać, dać mu się zregenerować i dopiero wtedy ruszać dalej. To może nawet tak dziwnie brzmieć, że się zaprzyjaźniłaś z tym swoim bólem, ale to jest prawda. Trzeba się zaprzyjaźnić z nową rzeczywistością, bo ja teraz jeżeli wiem, że mam słabszą prawą rękę, to ja nie wymagam od niej, żeby ona była mocniejsza, skoro ona jest słabsza. Przyjmuję to, jako nowa rzeczywistość i lewa jest tym głównym źródłem siły. Niesamowite i bardzo dziękuję, że o tym mówisz, bo to są tematy, o których się nie mówi, które nie są takie klikalne, popularne. Ogromnie się cieszę, że ja w tym podcaście mogę mówić, bo jest mój i możemy mówić, o czym nam się tylko podoba. Czyli tak naprawdę, żeby wrócić do tej fotografii, to tak naprawdę ta fotografia gdzieś się przewijała i towarzyszyła ci. I jak sama mówisz, ten aparat się przykleił do twojej ręki. A w którym momencie nastąpił taki moment, że postanowiłaś z tą fotografią wyjść do ludzi w takiej formie, że: „Mogę wam zrobić zdjęcia i za te zdjęcia mogę od was wziąć pieniądze”? Czyli mogę być taką fotografką, która nie robi tylko projektowe sesje, tylko taką, która faktycznie ma odwagę i na tym zarabia?

 

Marta: To Basiu właściwie zdarzyło się zupełnie niedawno, ale z tą odwagą wyjścia do ludzi to wyskoczyłam tuż po tym wypadku – 5 lat temu. Nagle nabrałam takiej odwagi, żeby spróbować wybrać najładniejsze zdjęcia ze wszystkich swoich folderów sprzed iluś lat i w miejscowym Domu Kultury zapytać, czy jest opcja, żeby zrobić jakąś wystawę.

 

Basia: Wow! Super!

 

Marta: Naprawdę. Pamiętam, że to było dla mnie wtedy trochę takie przeciąganie liny sama ze sobą, bo nie miałam w ogóle na to odwagi, nie wiedziałam, czy moje zdjęcia się zupełnie nadają. Robiąc te zdjęcia, czułam ten spokój i wiedziałam, że ta chwila jest cudowna, ale ja nawet nie znałam dobrze tych wszystkich parametrów aparatu, jak ustawić, żeby plik był w super rozdzielczości, żeby potem zrobić dobry druk. Właściwie te formaty, które trafiły na wystawę, to nie były jakieś super, wielkie, ale udało mi się umówić termin, udało mi się znaleźć przestrzeń na taką wystawę.

 

Basia: Nie udało się. Ja mam alergię na słowo „udało się”. Znalazłam termin, zrobiłam.

 

Marta: Wtedy było udało się, Basia. Ja tak myślałam, że ktoś mi robi przysługę, że otwiera mi drzwi, a tak naprawdę już po latach wiem, że ja to zrobiłam sama, odważyłam się, ale też skonfrontowałam się ze swoimi pracami i do tej pory jest mi trudno przyznać, że: „Ja jestem fotografką”. Ta wystawa była dla mnie takim momentem przełomowym nie dlatego, że ja nagle podpompowałam sobie ego i jak cudownie, jaka zdolna, tylko miałam okazję spotkać na tej wystawie ludzi, którzy w odbiorze moich prac poczuli taki spokój, jaki ja czuję, idąc do lasu na te zdjęcia. Pomimo tego, że te 5 lat temu ja po tej wystawie wcale nie wystartowałam z fotografią nie wiadomo jak zarobkowo, to wiem, że to mi dało właśnie taką wiedzę, że ja to chcę robić też dla ludzi, nie tylko dla siebie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czy to będzie na zasadzie wystaw, czy na zasadzie jakichś sesji, ale poczułam, że chcę tym ludziom też dać tę odrobinę spokoju, jaką ja znajduję. To był dla mnie taki dość ważny krok w tej mojej ścieżce.

 

Basia: To znaczy, że to, co ty faktycznie wkładałaś w te zdjęcia, ci ludzie to poczuli. To absolutnie cudowne jest, że nawet sama jakbyś tego nie chciała dopuścić, to przyszła taka odpowiedź z drugiej strony. Takie potwierdzenie bardziej nawet.

 

Marta: Powiem ci Basiu, że tak, jak mówiłam, że ludzie mówili mi, że: „Ty masz takie dobre oko, rób te zdjęcia”, to na tej wystawie to też ludzie. Ja miałam wrażenie, że ktoś mnie tam niesie na tych skrzydłach i myślę sobie: „Kurczę Marta, ludzie ci mówią takie rzeczy, może byś im w końcu uwierzyła i może byś zaczęła w końcu sobie bardziej wierzyć w to wszystko?” Długo nie mogłam uwierzyć niestety i tak sobie po tej wystawie ten spokój gdzieś w sercu nosiłam, te wiedzę od tych ludzi, pozytywny feedback, ale nadal te moje zdjęcia i moje fotografowanie nazywałam amatorszczyzną, że jestem amatorką, jak ktoś mówił: „O jakie ładne zdjęcie wkleiłaś”, „Nie, ja tylko tak”, „A może byś nam zrobiła sesję?” „Wiesz, bo ja tutaj nie wiem, ja to tylko w lesie, ja tylko kuzynom”. Naprawdę bardzo długo mi to zajęło. Aż w pewnym momencie poczułam, że chcę się odważyć. Tak, jak potrafię i tak, jakimi zasobami dysponuję, to spróbuję. Zaczęłam robić scenki domowe parę lat temu, zupełnie za zero złotych, bo wykorzystywałam rzeczy, które mam zgromadzone na strychach. Pamiętam, że zaczęłam od jakiejś sesji jesiennej i ja za tę sesję nie ściągnęłam żadnych pieniędzy, ale samo tworzenie tej scenki w ogrodzie dało mi mnóstwo frajdy. Pomyślałam sobie wtedy, że chyba chcę to robić, chcę, żeby to było po mojemu. Później założyłam się sama ze sobą, bo nie mając żadnego studia, żadnego super aparatu, sprzętu świetnego, lamp i zrobiłam taką bożonarodzeniową scenkę we własnym domu. Wtedy przyszło kilka osób, kilka rodzin, może 3. Jedna z tych rodzin mi zapłaciła tak po prostu. To nie były wtedy płatne sesje. Ja testowałam swoje możliwości i to jaka ja jestem odważna, że zapraszam do swojego pseudo studio klientów przyszłych ewentualnie.

 

Basia: To było z inicjatywy tych klientów, że oni postanowili zapłacić?

 

Marta: Tak. Jedna koleżanka zostawiła mi kasę za tę sesję i to była pierwsza złotówka zarobiona wtedy na zdjęciach. To było 3 albo 4 lata temu i myślę sobie: „Znowu ludzie, to znowu ludzie, halo”.

 

Basia: „O co im chodzi? Cały czas mi mówią, a ja jeszcze nie wierzę. Już nawet mi płacą, a ja dalej nie wierzę.”

 

Marta: Wtedy pamiętam, że chyba potrzebowałam tego grosza, to było mi mega potrzebne. Po tych sesjach bożonarodzeniowych ja uwierzyłam, że ja umiem zrobić dekoracje, że ja sobie poradzę, coś z niczego, że może warto by było robić coś z tą fotografią dalej. I zdecydowałam się na jakąś dotację. Byłam w takiej reorganizacji, że zamknęłam starą firmę i założyłam nową. W międzyczasie próbowałam dostać dotację na działalność. Połowę z tych pieniędzy chciałam przeznaczyć na fotografię, bo wiedziałam, że już mi gra w duszy, więc może sobie kupię jakiś trochę lepszy sprzęt, jakąś lampę, jakiś lepszy obiektyw. Kupiłam ten sprzęt i właściwie znowu się trochę zatrzymałam, bo mając ten aparat w ręku, mając te rzeczy, którymi mogę operować, nagle odeszła motywacja i takie przekonanie, czy ja na pewno sobie poradzę, czy ja ten sprzęt będę umiała w ogóle obsłużyć. Troszeczkę mi zajęło, żeby się z tym sprzętem oswoić i niestety nie na tyle, żeby móc zarabiać na tych sesjach. Nie czułam się komfortowo w trybie manualnym. Klikałam trochę na chybił trafił, ale bardzo często trafiałam. Ustawiały się te parametry.

 

Basia: Lubił cię ten aparat.

 

Marta: Później pamiętam, miałam taką przerwę, bo postanowiłam nie robić sobie żadnej presji. Przerwę od sprzętu. Chodziłam sobie dalej do lasu z tym aparatem, ale od fotografowania ludzi troszeczkę wtedy odeszłam. Pewnego razu zaczęłam szukać chyba jakiejś szkoły, żeby się trochę pójść rozwinąć i właściwie nic do mnie nie przemawiało. Jakoś nie mogłam trafić na swoje miejsce i właściwie odpuściłam, i dalej te fotografię robiłam tak po prostu amatorsko, i tak sobie szłam. Ten aparat ciągle do tej ręki był przyklejony.

 

Basia: Dobry klej musiał mieć. Przez tyle lat się trzymał.

 

Marta: Pojawiali się później też kolejni ludzie, którzy odbici od profesjonalnych fotografów mówią: „Słuchaj, może byś nam zrobiła jednak sesję plenerową ślubną, bo podobają nam się twoje zdjęcia?” Pamiętam, że ja podjęłam to wyzwanie, bo to dla mnie było wtedy wyzwanie. Zresztą każda sesja teraz już – nawet jak na nich zaczynam zarabiać – to każda sesja jest małym wyzwaniem, ale wtedy to była ogromna góra do wspięcia się. Te zdjęcia ślubne są jednymi z moich takich piękniejszych zdjęć tak naprawdę. Teraz potrafię to przyznać sama przed sobą. One były taką motywacją, że może warto by było zacząć faktycznie robić tego typu zdjęcia w plenerze, bez ustawianych scenek. Znajdują się ludzie, którzy chcą za to zapłacić. Więc ja już niewiele mogę zrobić ponadto, żeby w końcu tym ludziom uwierzyć i zacząć się rozwijać w należytym kierunku.

 

Basia: Ale ileż ten wszechświat do ciebie przemawiał moja droga. On wołał, pukał. Jak nie drzwiami, to oknem, jak nie oknem to tylnymi drzwiami, a ty uparcie: „Nie. Nie, będę się bronić, będę dzielna”.

 

Marta: „Będę amatorką, będę robić sobie zdjęcia tych listków”. Broniłam się potem jeszcze przez jakiś czas. Do ciebie Basiu, trafiłam około rok temu, na jakieś pierwsze wyzwanie.

 

Basia: A jak ty trafiłaś do mnie właśnie? Jak to się stało, że w ogóle na mnie trafiłaś? Bo to są zawsze dla mnie takie interesujące historie. Jak na mnie trafiłaś?

 

Marta: Wiesz Basiu, właściwie to nie wiem, bo to się trochę samo zadziało. Być może algorytmy Facebooka.

 

Basia: Wszechświat dalej przemawiał, moja droga.

 

Marta: Tak. Powiem ci, że możliwe, że 2 lata temu kiedyś trafiłam na twój profil, ale to był taki moment, w którym taką przepychankę sama ze sobą uprawiałam i myślę: „Fajne, fajne zdjęcia robi dziewczyna, ale nie chcę się w ogóle inspirować”. W ogóle unikałam, naprawdę unikałam cudzych kont fotograficznych. Bałam się zaczerpnięcia jakiejś inspiracji, bałam się powielania. Chciałam na maksa iść swoją drogą. Tylko ta moja droga strasznie mi się dłużyła. Właściwie Basia kliknęłam wtedy, ale od kliknęłam. Przeszłam sobie dalej, te 2-3 lata temu. Rok temu gdzieś chyba na Facebooku zobaczyłam informację o projekcie fotograficznym, o wyzwaniu. To był projekt fotograficzny „Zaplanuj swój magiczny projekt fotograficzny” i wzięłam w nim udział, kliknęłam od razu, bez cienia wahania. Czułam, że chyba jestem gotowa, skoro kliknęłam „Wezmę udział” i wzięłam i zaczęłam robić te zadania i poczułam się na maksa zmotywowana na tyle, że zaczęłam zapisywać się na każdy z możliwych twoich kursów.

 

Basia: Fajnie, że mówisz o momencie takiej gotowości, bo to właśnie człowiek musi być gotowy na to, żeby zrobić pewne kroki w swoim życiu. Ja nawet, czy na tym wyzwaniu co było teraz, czy na poprzednich, jak mówię o Akademii, jak mówię o kursach, to podkreślam to, żeby pomyśleć, czy to jest twój moment. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale gdybyś na przykład trafiła do Akademii rok wcześniej, gdzie jeszcze sama nie byłaś gotowa i sama ze sobą się gdzieś przedzierałaś, czy na prawo, czy na lewo, to mogłabyś tak naprawdę z tego nie skorzystać. A tutaj, jak mówisz, że sama poczułaś, że to jest twój moment, to myślę, że wtedy człowiek dużo więcej bierze dla siebie, bo po prostu już wie, że nie musi się z nikim szarpać, nie musi nikogo przekonywać. W sensie, że samego siebie, że zrób albo nie zrób, czy to jest ten moment, czy to nie jest ten moment, tylko faktycznie robi. 

 

Marta: Tak, zgadzam się.

 

Basia: To myślę, że jest właśnie takie najważniejsze, żeby z uważnością obserwować swój moment na tej drodze. Bo tak, jak ty opowiadasz to była taka naprawdę walka z sobą. Trochę w prawo, a może nie. Jeden krok do przodu, trzy do tyłu. Ja myślę, że tak miało być. Ja nie wierzę w przypadki w życiu. Ja myślę, że wszystko w życiu dzieje się po coś i nawet, jak dzieją się złe rzeczy, to one nas w konkretnym celu zatrzymują, żeby obudzić. Ja nawet czasem mówię, że w życiu nie dostajemy wiadrem zimnej wody na głowę, tylko tym wiadrem z tą wodą dostajemy i wtedy faktycznie coś nas budzi, i robimy wtedy te właściwe rzeczy. Te właściwe rzeczy do siebie w ogóle dopuszczamy. Trochę im tych drzwi uchylamy. Super. Bardzo ci dziękuję, że właśnie o tym momencie mówisz. Powiedz mi, moja droga, czy ten moment – bo jak już stwierdziłaś, że to jest twój moment, że chcesz się w tej fotografii rozwijać i to jest ta twoja droga – to powiedz mi, czy moment wkroczenia do Akademii, czyli idźmy po kolei. Rozpoczęłaś całą przygodę od kursu w Akademii Dziecięcej Fotografii z Odrobiną Magii, czy to w twoim odczuciu było takie miejsce i taki kurs, który pozwolił ci pójść w tym kierunku, w którym chciałaś?

 

Marta: Tak, zdecydowanie. To był taki dobry start z dużym rozpędem, bo nie było tam zmiłuj się. Trzeba było robić zadania na bieżąco i do tego tak, jak mówisz, ja miałam taką gotowość, więc byłam zaangażowana naprawdę całą sobą. Jak mi zadanie nie wyszło, to powtarzałam je. Zanim tobie wysłałam, to miałam też kilka prób. Pamiętam taką lekcję z trójkątem ekspozycji, którą przepracowywałam chyba 5 razy, żeby to załapać. To było dla mnie chyba najtrudniejsze, ale po tym kursie ja wiedziałam, że z tym aparatem mogę wyjść gdziekolwiek, w jakiekolwiek warunki i poradzę sobie, bo parametry już potrafię rozszyfrować, potrafię je ustawić adekwatnie do sytuacji. Właściwie te zdjęcia troszeczkę na tej zasadzie się wykonywały: „Uda się, czy się nie uda?” Teraz już wiem, że to ja mam wpływ na tę fotkę. Ja mam wpływ na te wszystkie parametry i jeżeli chcę uzyskać dany efekt, to ja już go potrafię sobie za pomocą tych parametrów faktycznie przygotować. Ten kurs był takim rozbiegiem. Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i tej wiedzy ciągle było mało. Dzięki temu kursowi ugruntowałam swoją wiedzę, nauczyłam się też wiele, ale też poczułam takie bardzo silne twoje wsparcie, że ty jesteś po tej drugiej stronie, że ty rzeczywiście chcesz nas tej fotografii nauczyć. Jesteś, odpowiadasz na zadania, motywujesz jeżeli dobrze wykonane, jeżeli gorzej wykonane, to nie karcisz, ale motywujesz do poprawki, a potem chwalisz, że super. Chyba potrzeba takiego bata troszeczkę nad sobą było. Ten kurs rzeczywiście nie dość, że pełen pracy, pełen twojego wsparcia to jeszcze pełen mojego zaangażowania. Żeby z niego skorzystać, to właściwie ta gotowość do wykonywania tych zadań była też potrzebna. To był bardzo ważny punkt rok temu w mojej fotografii.

 

Basia: Czyli poczułaś po tym taki spokój? W sensie takim, że nawet idąc z tym aparatem, nawet odnosząc się do takich kwestii technicznych, bo jak wcześniej mówiłaś „udało się, nie udało się” już nie było takiego może, może, tylko faktycznie ta decyzyjność była po twojej stronie, że ten aparat, który się przykleił, teraz jest takim dobrze obsłużonym narzędziem, które ci pomaga w zgodzie z tym, co ty chcesz tak naprawdę uzyskać?

 

Marta: Tak, zdecydowanie. Ja nie miałam pojęcia, że mam aż taki wpływ na tę maszynę. Teraz już wiem, że owszem.

 

Basia: Jesteś panią swojego aparatu, można powiedzieć.

 

Marta: Jeszcze dużo przede mną. Ja się cały czas śmieję. Nawet opowiadam swojej przyjaciółce, że po tych wszystkich kursach u ciebie, że po tych szkoleniach ostatnio z prawniczką, że: „Monia kurczę, tu jest ciągle coś do zrobienia”. Ja się nie zatrzymuję, bo każdy dzień przynosi jakąś nową rzecz, a każde spotkanie tutaj i każde szkolenie jest po prostu takie przekonanie, że jest to ciągły rozwój. Nie ma, że skończyłaś ileś kursów i stop, jesteś już super, tylko ciągle jest co robić. To dobrze, bo to jest dla mnie mega motywujące i to jest taka moja ścieżka.

 

Basia: Tutaj się okazuje tak naprawdę, że jak otwierasz jedne drzwi i myślisz sobie, że to już tyle, to za nimi są jeszcze jedne, jeszcze jedne… Potem są jeszcze takie małe okienka do otwierania i jeszcze głębiej, ale ja tak sobie myślę i tak w sumie też, jak u siebie podchodzę do fotografii, że najważniejsza w tym wszystkim jest ta droga. Czyli te wszystkie elementy. I te, o których mówiłaś, że gdzieś przez kilka lat się z tą fotografią przepychałaś. Wszechświat ci zewsząd dawał sygnały, że tędy ta twoja droga, że: „Tutaj. Tędy idź”. A ty: „Jeszcze nie”. Aż w końcu przyszła ta gotowość. Ja myślę, że najwięcej się zadziewa od momentu tej decyzji. Jak zapada ta świadoma decyzja, taka w środku, nie taka „A będę sobie fotografką”, tylko taka poczuta w środku, to wtedy, jak człowiek poczuje tę gotowość, to idzie. To jest niesamowite, nie wiem, czy się ze mną zgodzisz. Tak było u mnie, że jak ta decyzja zapadła w strasznym momencie w moim życiu, to ja wtedy poczułam taką moc w środku, że nie ważne, w jakim byłam stanie psychicznym, fizycznym, to ja na to miałam siłę. Czasem jest tak, że jest łatwo w życiu, a czasem jest tak, że nie jest łatwo w życiu, a wręcz jest bardzo trudno w tym życiu, ale jak jesteśmy na tej swojej drodze, na tej, która myślę, że jest nam wcześniej pisana, to po prostu mamy taką siłę nie wiadomo skąd, która jest w środku i to jest coś takiego, co nawet jak bardzo pada deszcz, czy jest wichura, to nas pcha do przodu. Ja z perspektywy tych lat, jak sobie patrzę na to wszystko, bo u mnie to już jest 7 lat, to najbardziej doceniam tę drogę. Każdy z jej elementów. Najważniejsze jest docenianie tych malutkich kroków. Niektórzy myślą, że to trzeba wymyślić nowy pierwiastek albo wybudować ogromną wieżę. A to totalnie nie o to chodzi. Tu chodzi o te malutkie kroki, takie, że po prostu robimy, potrafimy się z tego ucieszyć, potem robimy kolejne, potrafimy się z tego ucieszyć. Nawet to, co ty mówisz, jak rozmawiasz ze swoją przyjaciółką i mówisz jej: „No znowu jest coś”, to ja nawet patrząc na ciebie, to ty nie mówiłaś tego: „No znowu jest coś”, tylko z taką ekscytacją, taką, że jest jeszcze coś dalej, takiego co jest coś do odkrycia i takiego coś, co może jeszcze tę twoją drogę fotograficzną trochę bardziej nie tyle, że usłać różami, ale powiedzmy – położyć na niej taki dywanik miękki. Nawet odnosząc się do tego, co mówiłaś, że w programie Masterka AMF miałyśmy ostatnio spotkanie z prawniczką, co według mnie jest absolutnie ważne, żebyśmy my, jako fotografki były zabezpieczone z każdej możliwej strony. Zarówno my, jak i nasi klienci. To są takie rzeczy, które myślę, że na każdym etapie tej swojej drogi trzeba odkrywać. Cudownie. Powiedz kochana drugiej stronie, czyli naszym słuchaczkom, po kolei jak ta twoja ścieżka w Akademii się krok po kroku odbywała. Zaczęłaś od wyzwania tego „Zaplanuj swój magiczny projekt fotograficzny” i później dołączyłaś do Akademii na pierwszy kurs i teraz opowiadaj, co było dalej.

 

Marta: Tak. Dołączyłam na pierwszy kurs. Zakończyłam go z sukcesem, bo wyrabiałam się na czas ze wszystkimi zdaniami. Robiłam je uczciwie sama ze sobą. Dużo zaangażowania i też dużo ciekawości co będzie dalej. Tak, jak mówiłaś, że ta ciekawość mi towarzyszyła. Z marszu później poszedł kurs „Obróbka w Lightroom z odrobiną magii”. Ja byłam akurat uczestniczką tej drugiej edycji i zdaje mi się, że równocześnie to się zazębiało z moim wstąpieniem do klubu Akademii Magicznej Fotografii w maju zeszłego roku.

 

Basia: Dobrze. Zatrzymajmy się tutaj, żebyśmy szły chronologicznie. Powiedz, czy ten kurs właśnie „Obróbka w Lightroom”, czy on pozwolił ci uzyskać taką wiedzę, żebyś była w stanie wyciągnąć ze swoich zdjęć pełen potencjał.

 

Marta: Tak, jak najbardziej. Ja się śmieję, że ten kurs był napisany po prostu dla mnie. Naprawdę bardzo przystępnie, bo ja jestem osobą bardzo nietechniczną i rzeczywiście ten aparat i później to oprogramowanie. Troszeczkę musiałam nadrabiać, że jedną lekcję dwa razy i może dzięki temu ta wiedza została lepiej utrwalona, ale rzeczywiście ten kurs nauczył mnie obrabiać te zdjęcia w takiej formie, w której wiem, że one gdzieś mają ten potencjał. Już teraz jestem świadoma tego i nawet uwierzyłam, że one mają ten potencjał dzięki temu kursowi. To już jest później takie świadome działanie na tym pliku, ale to jest też zasługa tego pierwszego kursu, bo tak, jak ty też często powtarzasz kursantkom, że najważniejsze jest, żeby zrobić najlepsze zdjęcie wyjściowe, jak to tylko jest możliwe. Później ta obróbka to już jest tylko dodawanie tego smaczku, według też pewnie gustu tych przeróżnych osób fotografujących.

 

Basia: Cudownie. Cieszę się bardzo. Potem przyszedł czas na klub Akademii. Powiedz w dwóch zdaniach, co ci dał klub. Dzisiaj sobie tak uświadomiłam nagrywając Instastory, że ja mówię właśnie klubowiczka, kursantka, masterka, a po drugiej stronie ktoś w ogóle może nie wiedzieć, o co chodzi, co to są za osoby. Powiedz w dwóch zdaniach, co to jest klub i co on tobie dał, bo to najbardziej mnie interesuje.

 

Marta: Klub Akademii Magicznej Fotografii, to jest takie wyjątkowe miejsce, do którego poczułam się zaproszona kończąc te obydwa kursy i do którego zapisałam się również świadomie, bo już miałam taką gotowość, że okej jestem po dwóch kursach, idę za ciosem. To jest takie miejsce, gdzie uczysz się, jak wystartować biznesowo z fotografią, jakie kroki należy podjąć, by stworzyć swoją ofertę, by odpowiednio później w social mediach promować te swoje fotografie i usługi. Właściwie to jest też takie miejsce, gdzie jest grupa fotografek, które się wzajemnie wspierają. Brak mi chyba słów, żeby naprawdę oddać definicję tego klubu. To jest po prostu, ja mam wrażenie – trochę nasz drugi dom. Tam nie ma przeciągania liny. Tam nie ma, że ktoś jest lepszy lub gorszy. Każda z nas jest jakaś i po swojemu idzie własną drogą i każda jest wyjątkowa. Myślę, że każda ma jakąś historię swoją, to jest niesamowite miejsce.

 

Basia: A czy ten klub dał ci takie poczucie wsparcia i bezpieczeństwa, żeby sobie ten właśnie swój kawałek biznesowy, fotograficzny zacząć budować?

 

Marta: Tak, jak najbardziej. Za każdym razem, jeżeli jest jakaś wątpliwość, to ty gdzieś tam stoisz obok i jesteś w gotowości na wsparcie i właściwie to robisz. To jest miejsce mega bezpieczne, mega inspirujące. Mam wrażenie, że taka jakby trochę wylęgarnia, że ty nas w takich cieplarnianych warunkach nas uczysz, a później nas wypuszczasz na zewnątrz gdzieś do ludzi.

 

Basia: Żebyście robiły piękne rzeczy. Tak, zdecydowanie tak. I na tym się też nie zatrzymałaś, bo poszłaś jeszcze dalej.

 

Marta: Tak, o tym za chwileczkę opowiem, ale jeszcze co ważnego się zdarzyło w tym klubie, to była moja praca nad ofertą. Gdzieś w kalendarzu sobie zaplanowałam, że ja tę moją ofertę stworzę już po szkoleniu z oferty. 2 tygodnie w kalendarz wpisane było, że moja oferta powstanie. Więc zaczęłam robić rozeznanie w terenie

top